czwartek, 29 lipca 2010

dwieosóbki.

czuła się tak, jakby miała w sobie dwie osoby. jedna myliła krok w tańcu, zakłócała spokój, przebijając małym kamyczkiem gładkie lustro wody i wzniecała ogień tam, gdzie nie było wody do jego ugaszenia. Druga zaś wyciszała jej głos, gdy ta miała krzyczeć, zapalała czerwone światło, kiedy ona była rozpędzona. Mimo tego dziewczyna przyzwyczaiła się do tych dwóch postaci., które wbrew jej woli pisały scenariusz życia, wymieniając się co chwila piórem.

niedziela, 25 lipca 2010

byłociepłelato.

było ciepłe lato, choć czasem padało...
za okenm wielkie krople deszczu waliły niemiłosiernie w pokryty już rdzą parapet. stała w kuchni i zmywała naczynia, jej twarz oświetlała mała, zwieszona z półki żaróweczka, zaś dłonie muskała ciepła woda wypływająca z kranu.
on nie mógł się powstrzymać, podszedł do niej i objął w pasie, zaczął delikatnie całować po szyi. odwróciła się i uśmiechnęła. położyła ręce na jego plecach, przybliżyła się i oparła głowę o jego ramię. całował ją teraz po uszach, karku, ramionach. odsunęła się i usiadła na blacie, on przysunął się, powoli zdjął z niej koszulkę. odwdzięczyła się. jej oczom ukazało się idealnie wymodelowane ciało, to nie były te same mięśnie, które widziała wczoraj, a każdy milimetr skóry był dla niej obcy. złożyła pocałunek na jego lewej piersi.
- ja...nie wiem czy ty...czy powinnaś...
- wiedz jedno: nie ma już rzeczy, których nie powinnam. - powiedziała, po czym oparła dłoń na policzku, spojrzała prosto w jego ciemnoczekoladowe oczy i pocałowała. chwyciła go za rękę i zaprowadziła do sypialni.
tej nocy ich ciała stanowiły jedność i były w takim raju, jakiego nikt jeszcze nie poznał. mieli tylko siebie.
było ciepłe lato, choć czasem padało...

wtorek, 6 lipca 2010

obcadziewczyna.

oślepiające promienie wpadały przez szparę między żaluzjami. otworzyła oczy. wstała i spojrzała w lustro. nie mogła przypomnieć sobie czasów, gdy patrząc w odbicie widziała siebie. a teraz... teraz nie potrafiła odnaleźć choć cząstki zadowolonej z życia, pięknej i roześmianej dziewczyny. co dzień wpatrywała się w lustro, godzinami zastanawiała się gdzie ją zgubiła i czy jeszcze w porę da radę ją odnaleźć. lecz cały czas przed oczami widniała obca kobieta, której nie znała i z którą nie potrafiła się oswoić. przezroczysta kropla przetoczyła się szybko po aksamitnej skórze jej twarzy.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

piskoponhukcisza.

dwudziesta trzecia czterdzieści pięć.
przechadzała się po uliczkach swojej dzielnicy. blask ulicznej latarni odbijał się w łzie spływającej powoli po jej policzku.
nie ufaj facetom.
obiecują ci wszechświat, wszystkie cuda ziemi. szepczą czułe słówka, pieszczą, karmią cię gwiazdką z nieba, zrywają polne kwiaty, wmawiają jak bardzo cię kochają. przyrzekają, że nie opuszczą do końca swojego życia, że innej przecież nie ma i nigdy nie będzie. pobawią się tobą przez pięć minut i oddadzą na stos rzeczy zużytych. ranią. mijają cię na ulicy bez słowa, nie zauważają, bo są zajęci inną, innej obiecują cały świat.
na ulicy nie było wielkiego ruchu. a ona, zaślepiona nim weszła wprost pod koła rozpędzonej osobówki. pisk opon. huk. cisza. słychać tylko dźwięk syreny z oddali.
nie ufaj facetom.

sobota, 17 kwietnia 2010

dobranocmójaniele.

dobranoc mój aniele.
blask księżyca padał na jego twarz. nie mogła uwierzyć, że ma go teraz całego, tak tylko dla siebie. jej ręka krążyła po całym jego ciele. po brzuchu, rękach, twarzy. uczyła się go, chciała go znać całego, tak na pamięć. muskała palcami jego usta. lekko się wzdrygnął. złożyła pocałunek na jego czole. później zeszła niżej. policzek, nos, szyja, ramię. oderwała się i zaczęła go namiętnie całować w usta. tak delikatnie, powoli. czuła jego smak, jego zapach. położyła głowę na jego piersi. nie mogła zasnąć, ale to było lepsze od snu.
dobranoc mój aniele.

piątek, 16 kwietnia 2010

niebyłostosugazetistaregogramofonu.

wróciła. po dwóch latach wróciła. wsiadła do pierwszej taksówki stojącej przy wejściu na lotnisko. pojechała do niego, chciała go zaskoczyć. kierowca zatrzymał samochód. ona zapłaciła i wysiadła. stała teraz przed drzwiami do jej domu, do ich domu. miała jeszcze klucze, wsadziła je w zamek, przekręciła. drzwi się otworzyły. powitała ją fala kwiatowego zapachu. powoli weszła. walizkę zostawiła na środku przedpokoju. przeszła do kuchni. w zlewie były nieumyte naczynia, na stole stał wazon ze świeżym bukietem czerwonych tulipanów. przeszła do salonu. wszystko było równo poukładane. nie było już niegdyś stojącej w rogu biblioteczki, nie było dwóch kolorowych puf, nie było stosu gazet i starego gramofonu. wszędzie był porządek, dom był nie do poznania. usiadła na czarnej skórzanej kanapie. spuściła głowę i zaczęła płakać.
- witaj, kochanie! - usłyszała głos zza ściany. to był on.
- ej, kotku co ci...to...co ty...przecież ty...ty nie żyjesz...?
spojrzała na niego. oczy miała zaczerwienione od łez.
on nie wiedział co ma robić. stał jak wryty. nie mógł uwierzyć.
- czy to, że ukradli mi telefon, nie miałam do nikogo numeru i musiałam zostać w Hiszpanii na dwa lata przez umowę oznacza od razu moją śmierć?! - zaczęła wykrzykiwać przez łzy.
- ja...straciłem jakiekolwiek nadzieje...nie wiedziałem...
- to, że Ci wysyłałam mnóstwo maili, listów nie dawało ci żadnej nadziei?! - nie mogła się opanować. - "w końcu się wyniosła" powiedziałeś sobie i przygarnąłeś kolejną kobietę do swojego boku?! wyrzuciłeś wszystkie moje, nasze rzeczy, poprzestawiałeś meble, żeby tylko nie było tu żadnej mojej cząstki?!
- ale...żadnych listów...nie...to...to nie tak...posłuchaj.
- nie! to ty mnie teraz posłuchaj, bo jak widać nie miałeś na to czasu przez dwa lata! - wrzeszczała na cały dom. - nie starałeś się mnie odszukać, nie dzwoniłeś, nie pisałeś. nawet nie chciałeś się dowiedzieć czy twoja była żyje! tęskniłam za tobą, rozpaczałam, odliczałam dni, a ty?! ty szybko się zadowoliłeś! a teraz próbujesz się tłumczyć! ale wy...wy, faceci, nawet nie potraficie przyznać się do błedu!
wstała i wybiegła z domu z płaczem, trzaskając za sobą drzwiami.
w końcu bezsilnie upadła na środku chodnika. obok pobliskiego śmietnika znalazła ostry kawałek butelki od piwa.
- ja tylko chciałam być jak nowo narodzona, zacząć wszystko od nowa. ja tylko chciałam... - wbiła prosto w serce zaostrzone szkło. - ...znów zacząć.
opadła na ziemię.
na chodnikowych płytach powstała szkarłatna kałuża.
wróciła. po dwóch latach wróciła...

niedziela, 4 kwietnia 2010

schodzącylakierzpaznokci.

miała łzy w oczach. siedziała na środku pokoju w jego pomiętej koszuli. wszędzie czuła jego zapach, perfumy, których używał na codzień. jego rzeczy w każdym kącie. rozpaczała. nie mogła się pogodzić z tym, że jego nie ma. że jego nigdy nie było w jej życiu. przynajmniej nie tak, jak ona chciała. siedziała na jego łóżku z podkurczonymi nogami, znała już to pomieszczenie na pamięć. każdy jego centymetr. każdą woń unoszącą się w powietrzu, każdą bluzę na półce w szafie. nic nie było poprzestawiane. kolejny strumień łez przetoczył się po jej policzku. nie miała już na nic siły, miała oczy napuchnięte od płaczu, potargane włosy, schodzący lakier z paznokci. drżącą dłonią sięgnęła po paczkę papierosów. "ostatni." pomyślała. zapaliła. zaciągnęła się i powoli wypuściła chmurę dymu z ust. nie potrafiła przekonać swojego drugiego Ja, żeby przestało, żeby w końcu dało jej żyć. to ono sterowało nią i nie potrafiło utrzymać z nim normalnych kontaktów. za każdym razem się powstrzymywała, w odpowiednim momencie gryzła się w język, zaciskała pięści, by nie popełnić błędu, któy zaprzepaściłby jej życie. ale już nie miała siły, to było silniejsze od niej. znowu wypuściła dym z ust. nie było jej z tym dobrze. było tragicznie.

środa, 17 marca 2010

schowamciędoróżowegokapelusza.

chodź do mnie. schowam cię do mojego różowego kapelusza. będę cię miała tylko dla siebie. podrapię trochę za uszkiem, podrażnię, zrobię co chcę. jesteś mój, taki schowany w moim kapeluszu. taki samotny, na samym dnie. ale jednak mój, świadom tego, że nie oddam cię nikomu. będę pociągała za sznureczki przywiązane do twojego ciała, będziesz robił to, co ja ci każę. będę twoim bogiem, twoim władcą, a ty będziesz moim podwładnym, niezależnie od tego czy chcesz, czy nie. moje chęci będą twoimi chęciami. taki już mój fetysz. potem podrapię za uszkiem i wyrzucę cię z mojego różowego kapelusza, by szukać kolejnych ofiar.
chodź do mnie. schowam cię do mojego różowego kapelusza...

sobota, 13 marca 2010

wąskieuliczkibarcelony.

przechadzała się wąskimi hiszpańskimi uliczkami. było dość gorące popołudnie. mijały ją roześmiane, rozgadane dzieci. wyszła na jakiś plac. nie wzięła ze sobą planu miasta. tym razem nie miała ochoty godzinami szukać na mapie zabytków, które warto odwiedzić. teraz chciała poznać Barcelonę. chciała ją ujżeć taką, jaka jest na prawdę. stanęła przy jakiejś fontannie. rozejrzała się dookoła. jej oczom ukazała się śliczna, mała kawiarenka. ruszyła powoli w jej stronę. usiadła na jednym z krzeseł. wzięła do rąk menu. podszedł do niej przystojny kelner i spytał się jej na co ma ochotę. w jego głosie słychać było ten śliczny, hiszpański akcent. zamówiła kawę, mężczyzna odszedł od jej stolika. w tle słychać było szarpanie gitarowych strun. szukała osoby, która wydobwała tak piękne dźwięki z gitary. w końcu jej oczom ukazał się młodzieniec o hiszpańskiej urodzie, wczuwający się w grę. nie mogła oderwać wzroku od palców tańczących po wszystkich strunach. zamknęła oczy i wsłuchiwała się w każdy dźwięk dobiegający ze strony fontanny. w końcu ocknęła się gdy poczuła, że ktoś się zbliżył.
- your coffee - usłyszała okaleczony angielski kelnera.
- thank you. - odpowiedziała, uśmiechając się.
siedziała tam aż do zachodu słońca, pijąc kawę za kawą. nie umiała opuścić tego miejsca. póki on grał, ona go słuchała. uwielbiała leniwe, hiszpańskie popołudnia.

czwartek, 4 marca 2010

lubiłaspijaćpiankęzcappucino.

leżała na łóżku przykryta ciepłym, miękkim kocem. na jej kolanach wiercił się i przeciągał co jakiś czas szary kot. jej twarz rozświetlało światło padające z ekranu laptopa. weszła na pierwszy lepszy czat, musiała się oderwać od codziennego świata, bo wiedziała, że długo tak nie pociągnie. nagle w rogu ekranu pojawił się komunikat: "użytkownik matthew wysłał do ciebie wiadomość". otworzyła okienko.
- cześć mała - ujrzała.
po raz pierwszy weszła na czata, nie wiedziała co ma odpisać.
-witaj. sorry, jestem tu nowa, nie orientuję się za bardzo - stwierdziła, że to będzie odpowiednie.
- oo, to mam nadzieję, że zachęcę cię do zawierania nowych znajomości. opowiedz trochę o sobie.
nie chciała się ujawniać, wolała odkryć przed kimś swoje prawdziwe ja pod tajemniczym nickiem, nie lubiła zdradzać swojej osobowości.
- wolałabym bezimiennie, nie lubię zdradzać swojej osobowości. chcę, żebyś poznał moje prawdziwe ja pod moim nickiem i chcę, żebyś kojarzył mnie z tą nazwą, a nie z jakimś beznadziejnym imieniem, które nosi wiele kobiet na tym świecie.
- okej, nie zmuszam do niczego. w takim razie opowiedz trochę o sobie, co lubisz robić, czemu weszłaś na czata, spowodowało to złe samopoczucie czy nie, opowiadaj.
przez dziesięć minut zastanawiała się co ma odpisać. miała mu powiedzieć, że lubi słuchać muzyki, jeździć na rowerze i opalać się na plaży? nie, to nie było odpowiednie. miała ochotę się przed nim zupełnie otworzyć, w końcu to tylko znajomość internetowa, która kończy się wraz z wylogowaniem.
-chcesz wiedzieć? proszę. gdy zamawiam cappucino spijam całą piankę z wierzchu i nie zwracam zbytniej uwagi na całą kawę, która została, będąc zimą na plaży zbieram muszle, ale tylko te połamane, wiosną co tydzień kupuję bukiet świeżych stokrotek i jednego słonecznika. jestem marzycielką, mimo że z zewnątrz wyglądam jak normalna kobieta, która co rano szybko pije kawę, zakłada buty i biegnie do pracy, żeby się nie spóźnić, bo szef się wścieknie. w rzeczywistości nie otwieram się przed nikim tak, jak przed tobą, ale w końcu to krótka znajomość internetowa, zaraz się skończy - wysłała.
cisza. czeka, co odpowie jednodniowy znajomy.
- nie spodziewałem się aż tak szczerej odpowiedzi. zaskoczyłaś mnie. wiesz, wiele osób już poznałem w taki sposób, ale żadna nie opowiadała o sobie w taki sposób. widzę, że jeszcze są ludzie, którzy doceniają piękno tego świata. ale wybacz, twój scenariusz pasuje do długotrwałej znajomości, wręcz wymarzonej. ja niestety takiej nie szukam. co wieczór zasiadam do komputera i poznaje wiele kobiet. pisałem z dziwkami, kobietami po czterdziestce, wdowami, pannami czy nawet nastolatkami. każda jest inna, ale każda po tym jednym wieczorze klika "wyloguj" i na tym kończy się nasza znajomość. mam nadzieję, że  będziesz szczęśliwa. poznałem kolejną kobietę, która powiedziała jaka jest na prawdę, streściłaś mi krótką historię swojego życia, a teraz żegnam. zaraz kliknę w szarą ikonkę i wszystko zniknie. a jutro kolejna z dziewczyn opowie mi o sobie. trzymaj się, życzę ci powodzenia, bo nic innego mi nie pozostało.
"użytkownik matthew wylogował się"
wybuchnęła płaczem. rzeczywiście chciała być szczęśliwa i znów spijać piankę z cappucino.

niedziela, 14 lutego 2010

koszulawkratę.

siedziała na pomoście. słońce akurat chowało się za drzewami. woda delikatnie muskała co jakiś czas jej stopy. resztki słonecznych promieni oświetlały jej twarz. w dłoni ściskała bukiecik z polnych kwiatów.
- Val, tu jesteś - odezwał się głos zza jej pleców. - wszędzie Cię szukałem.
odwróciła się. to był on. uśmiechnęła się do niego, ale nie odezwała się ani słowem.
przysiadł się do niej. jego stopy całkowicie zanurzyły się w wodzie. znowu puściła do niego uśmiech. zaczęła poprawiać bukiecik. wyciągnęła rękę z kwiatami w jego stronę. przyjął od niej prezent. jego ręka skierowała się ku jej brzuchowi. miała na sobie koszulę w kratkę zasłaniającą tylko jej piersi. zaczął ją delikatnie gładzić. położyła się. on zaś nabrał trochę wody i polał jej brzuch. krople spływały powoli po jej biodrach. wzdrygnęła się, było jej przyjemnie. przybliżył się do niej, zaczął układać na niej kwiaty, które przed chwilą dostał w prezencie. oparł głowę o jej brzuch.
było jej dobrze, nie miała zamiaru się nigdzie ruszać. było jej tu najlepiej w życiu.

poniedziałek, 8 lutego 2010

ulicznyświat.

siedziała na schodach prowadzących do jakiejś ruiny. powoli sączyła z butelki tanie wino. ubrana była w wytarte jeansy i starą bluzę. wiedziała, że raz na jakiś czas musi się odstresować, uciec od tego ciągłego wyścigu szczurów. wyciągnęła z kieszeni pogiętego jointa. spróbowała go lekko uformować (co niezbyt jej wyszło), zapaliła go i zaciągnęła się. podziwiała cały świat, który ją w danej chwili otaczał. pod jedną z latarni stała skąpo ubrana i dość mocno umalowana dziewczyna. nagle podjechało czarne bmw, dało się słyszeć cichą rozmowę, następnie trzask drzwi i pisk opon. dziewczyny już nie było. "dziwka" pomyślała.
po drugiej stronie chodnika zauważyła żwawo maszerującą, dość wulgarną grupkę młodzieży, która znikła zaraz za pierwszym zakrętem.
z oddali słychać było latynoskie rytmy z lokalnej dyskoteki. 
usłyszała kroki, które nagle ustały. zapadło milczenie.
- ja skądś panią znam - rzekł nieznajomy.
- nie... na pewno nie, chyba pan mnie z kimś pomylił - odparła ściszonym głosem.
wstała i nie ukazując twarzy powlokła się, zaciągając się co jakiś czas jointem. "już nigdzie nie da się wyjść, wszędzie cię znajdą. pieprzeni ludzie." dodała w myślach.
szła jedną z parkowych alejek. co chwila mijały ją grupki rozchichotanych dziewczyn, które pewnie zamierzały udać się do pobliskiej dyskoteki. na ławce siedziała jakaś całująca się nawzajem para. nieco dalej, na trawniku, przesiadywał tutejszy pijak, wygłaszający swoje pijackie mądrości i sentencje życiowe.
lubiła to, lubiła tak uciec od swojego życia i zajrzeć w rzeczywistość. poczuć prawdziwy świat, pełen alkoholu, zioła i ulicznych dziwek.

niedziela, 7 lutego 2010

pokójtrzystacztery.

ubrana była w czarną, uwydatniającą jej kształty, sukienkę. na rękach miała czarne rękawiczki. on miał na sobie jasne jeansy, sztruksową marynarkę w kolorze kawy z mlekiem i szeroko rozpiętą, białą koszulę.
weszli do pokoju trzysta cztery. delikatnie zamknął drzwi. stanęli na środku pokoju, zaczęli się rozglądać. on poszedł po szampana, zaś ona położyła się na łóżku, zdejmując czarne szpilki.
pokój rozjaśniał jedynie płomień z kominka. oboje sączyli powoli szampana z kieliszków, wsłuchując się w trzaski ognia.
delikatnie zsunął rękawiczkę z jej dłoni. to samo zrobił z drugą. jedno z ramiączek sukienki opadło nieco niżej, ukazując jej pierś. wstali. wtedy osunęło się drugie ramiączko, co spowodowało ukazanie się całego jej ciała. podeszła do niego. zdjęła marynarkę i rzuciła ją na łóżko. rozpięła koszulę, zdjęła ją i także rzuciła na łóżko. powoli położyli się na skórze leżącej przy kominku. delikatnie studiował dłonią jej ciało. piersi, brzuch, uda, stopy.
- wysłuchaj swojego ciała - szepnął jej do ucha. - wczuj się w jego rytm.
czuła podniecenie. wyczuwała w środku mocne pulsowanie. zaczęła się wić, czuła go każdym milimetrem swojej skóry, czuła jego dłoń muskającą jej pośladki. robiła to, co kazała jego ręka. tańczyła, chciała go czuć cały czas.
w końcu bezsilnie opadła na podłogę. on wstał, ubrał się i wyszedł.
zasnęła.